Po spektakularnym sukcesie Nolanowskiej trylogii o Mrocznym Rycerzu, sprzed dziesięciu lat, kwestią czasu było, kiedy postać ta znów odżyje na ekranie. Snyderowskie filmy Batman vs Superman oraz Liga Sprawidliwości pokazały nową twarz Batmana, bardziej mroczną, podkreślajac przede wszystkim jego ciemną stronę, naturę której bliżej do złoczyńcy aniżeli bohatera. Estetycznie filmy Zacka Snydera miały znów mieć klimat komiksów, co stoi w opozycji do realizmu filmów stworzonych przez Christophera Nolana. Jednak idea Batmana, mściciela, który z przestępcami zmierzy się w każdych okolicznościach, pozostaje niezmienna, dostarczając widzom - szczególnie w aktualnych czasach - satysfakcji z wymierzania sprawiedliwości i nadziei, że zło prędzej czy później przegra.
Tak solidna obsada sporo by straciła, gdyby do roli Batmana wybrano niewłaściwego aktora, jednak Robert Patinson doskonale odnajduje się w tej postaci. W The Batman nie ma miejsca na wątek skomplikowanej relacji Bruce Wayne vs Batman, nie będzie filozofowania, moralizatorstwa i opowieści o poświęceniu - dostajemy tylko Batmana, który zdominował osobowość Bruce'a Wayne'a. Jego motywy są proste - to czysta zemsta i walka aby zagłuszyć demony przeszłości. Bruce Wayne w przerwie od bycia Batmanem, żyje odizolowany i zdystansowany, jego codzienność wypełniona jest poszukiwaniem przestępców, a nocne życie dalekie jest od stylu życia prowadzonego przez bogatego playboya, na czym skupiały się wszystkie poprzednie filmy. Bruce cały czas mierzy sie z traumą po stracie ukochanych rodziców, jego chłodne i apatyczne usposobienie oraz smutek mają swoje wytłumaczenie w brutalnych okolicznościach z dzieciństwa. Batman ma nieść strach i przerażenie wśród złoczyńców. Jednak sam Bruce Wayne jest w pułapce, gdyż sam nie wie czym jest i czym powinien być Batman. Jego alter-ego przez większość filmu to nocny mściciel, jeszcze nie symbol, Batman ma być lekiem aby zagłuszyć ból, jest jak narkotyk, który "pomaga" radzić sobie z traumą. To bardzo mroczna i smutna interpretacja skomplikowanej postaci Batmana i Robert Pattinson świetnie odnalazł się w tej roli. Jestem w stanie uwierzyć w tę jego drogę od człowieka, którego główną motywacją jest chęć zemsty aż po bohatera, który pomaga słabszym i niesprawiedliwie pokrzywdzonym.
Last but not least czyli aspekt wizualny i techniczny. The Batman to prawdziwa wisienka na torcie i temu należy poświęcić uwagę podczas seansu. Klimat filmu jest gęsty, brutalny i bardzo mroczny, taki efekt spotęgowany jest nie tylko przez to, że praktycznie 98% wydarzeń dzieje się po zmroku, ale również przez deszczową aurę i sezon listopadowy. Gotham City jest nie tylko miejscem wydarzeń, to osobny byt w tej historii, wykreowany tak aby wzbudzać niepewność i strach w odbiorze. To moim zdaniem najlepiej przemyślana scenografia Gotham City ze wszystkich filmów o Batmanie, które powstały do tej pory. Mroczna kolorystyka i gotycka scenografia estetycznie cytują Batmana z 1991 r. w reżyserii Tima Burtona. Z kolei fenomenalna realizacja i praca operatora Grega Fraisera (dokładnie ten sam, który zilustrował wizualne piękno Diuny), scena pościgu Batmana za pingwinem jest pięknie i nowatorsko zrealizowana.
Tempo filmu współgra z muzyką skomponowaną przez Michaela Giacchino. Tej ścieżce dźwiękowej bliżej do orkiestrowego Elfmana niż do patetycznego Zimmera. Ścieżka dźwiękowa jest perfekcyjnie dopracowana pod tempo akcji i to z pewnością najmocniejszy element tego filmu. Nawiązuje do wcześniejszych serii, jest też jednocześnie swego rodzaju mieszanką gatunków - od rocka, po jazz. Utwór Catwoman mógłby spokojnie skomponować Krzysztof Komeda. Mistrzostwo! Muzyka służy też do podkreślenia stanu w jakim znajdują się bohaterowie, szczególnie melodia towarzysząca Batmanowi, to nie tylko mroczny cover Something in the Way Nirvany, ale też Marsz Żałobny Chopina. Efekt osiągnięty - to przygnębiający i przerażający seans jednocześnie.
Mimo zachwytów i całego mojego uznania do tej produkcji, nie mogę powiedzieć, że film jest pozbawiony wad. Do wybitności było blisko jednak są elementy, które burzą odbiór. Przede wszystkim czas trwania filmu. Jestem wielką fanką długich seansów, jednak w tym przypadku można odczuć te trzy godziny, głównie dlatego, że niektóre sceny są rozciągnięte troszeczkę "na siłę", jednocześnie wielość wątków może namieszać w głowie. Były też sceny, gdzie film kompletnie gubił tempo. Jest to szczególnie zauważalne we wspomnianej scenie pościgu - to długa i spektakularna sekwencja, po której następuje nagłe cięcię do kolejnej acz mało wciągającej sceny przesłuchania. Scenariuszowo zawodzi wątek Catwoman, była momentami eksponowana nienaturalnie często, jakby zabrakło pomysłu scenarzystom na płynne włączenie ją w wydarzenia. Z drugiej zaś strony brakowało wątku Bruce'a Wayne'a. Przyznam, że o ile lubię fakt, że przez większość seansu śledzimy losy Batmana, to jakoś zabrakło mi Bruce'a. To może nie do końca znaczący minus, bo podoba mi się psychologiczna analiza tej postaci, dzięki obecności Batmana, ale jednak uważam, że nie zaszkodziłyby dwie, trzy sceny więcej z Brucem Wayne'em, zwłaszcza w relacji z Alfredem.
The Batman jest przedłużeniem tego co widzieliśmy w zwiastunie, nie tylko poprzez powracjący w filmie muzyczny wątek Nirvany, który pojawiał się w każdej zapowiedzi, ale też przez konsekwentne utrzymanie klimatu. Zwiastun był przedsmakiem fenomenalnie zrealizowanej superprodukcji. Znajdzie się z pewnością kilka nowatorskich aspektów technicznych, które zostaną uznane w filmowym środowisku. Unosząca się ciężka atmosfera, nie pozostawia przyjemnego rozluźnienia jak po seansach produkcji Marvela. Batman został opowiedziany inaczej i wolałabym, aby kino przygodowe spod znaku superbohaterów wreszcie bardziej ewoluowało w stronę psychologii postaci i jej dylematów, ale przede wszystkim drogi do zrozumienia, że jako jednostka możemy mieć znaczący wpływ na otaczający nas świat. W niepewnych czasach warto szukać inspirujących historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz