Drugi sezon nie bazuje już na opowiadaniach, a na sadze, a konkretnie na tomie trzecim Krew Elfów. Akcja zaczyna się dosłownie chwilę po wydarzeniach z ostatniego odcinka pierwszego sezonu. Geralt odnalazł Ciri i wyrusza z nią pod Sodden, aby znaleźć Yennefer. Na miejscu dowiaduje się, że czarodziejka zginęła więc postanawia zabrać Ciri do Kaer Morhen, siedziby Wiedźminów. Poznajemy więc nowych bohaterów, nie tylko Vesimira (Kim Bodnia), ale też bractwo - Eskela (Basil Eidenbenz), Lamberta (Paul Bullion), Coena (Yasen Atour) i innych. Z czasem dowiadujemy się, że Yennefer żyje, jednak utraciła swoje magiczne moce. Znacznie rozbudowany zostaje wątek elfów poznajemy więc nowe postacie z królową elfów Franczeską (Mecia Simson) na czele. Większość czarodziejów powróciła z sezonu pierwszego - Tissaia (MyAnna Buring), Fringilla (Mimi M. Khayisa), Triss Merigold (Anna Shaffer). Do tego mamy kilkoro antagonistów jak - Rience (Chris Fulton), Lydię (Aisha Fabienne Ross), tajemniczego czarodzieja Dijkstra (Graham McTavish) oraz przerażającą Babę Jagę - Voleth Meir (Ania Marson), która próbuje przejąć kontrolę najpierw nad Yennefer a następnie nad Ciri. Tak bardzo ogólnie i bez wchodzenia w szczegóły wygląda sezon drugi i przepraszam jeśli po tym opisie trudno dowiedzieć się czegoś konkretnego, ale niestety chaos fabularny przejął kontrolę nad całą serią. Wątki pojawiają sie i znikają, bohaterowie podejmują przedziwne kroki, czasem ewidentnie tylko po to aby poszczególne wydarzenia zakończyć albo nowe rozpocząć więc jeśli książki bądź gry nie są Ci obce, to wiesz co się dzieję, ale jakbym miała swoją wiedzę czerpać tylko z serialu, to nie umiałabym stworzyć logicznego opisu. To kaskada jakiś krótkich wątków, poukładanych jakby przez przedszkolaka w przedziwny (po)twór.
Ten sezon, podobnie jak w książce mógłby ładnie przedstawić relacje między bohaterami, intrygi, skupić się na dworskim życiu i manipulacjach czarodziejów, bo wówczas całość zyskałaby na tajemniczości. Twórcy odeszli od nielinearnej fabuły, z której znany jest pierwszy sezon więc wszystko wydaje się łatwiejsze, bo można każdy wątek spójnie połączyć. Niestety dla showrunnerki serii, to arcytrudne zadanie przez co dostajemy nieład, brak spójności i logiki, oraz płaskie pozbawione emocji dialogi i dużo przeklinania, podejrzewam aby zakryć brak umiejętności pisarskich pani Lauren. Trudno odkryć intencje bohaterów, czy dowiedzieć się jakie łączą ich relacje - z książki wiemy naprzykład, że Geralta i Vesemira łączyła bliska relacja, na zasadzie ojca i syna, ale z serialu dowiemy się tego ponieważ ktoś nas o tym poinformuje. Aktorsko też sezon wypada blado, miałam wrażenie, że aktorzy nie rozumieli swoich postaci i każdy grał do innej bramki. Bohaterowie powciskani jakby z innych bajek i przez przypadek wrzuceni do tego świata. Do tego nijakie relacje, zero chemii pomiędzy kluczowymi postaciami - Geralt, Yennefer, Ciri ich relacja nie zmierza w żadnym kierunku. Choć proza Sapkowskiego nie należy do arcydzieł literatury, to jednak pisarz stworzył wyjątkowy świat, pełen intrygujących postaci, bardzo solidnie i konsekwentnie prowadzonych. To nie byłaby fizyka kwantowa, aby napisać bardzo dobry scenariusz adaptujący tę historię - wystarczą chęci, zaangażowanie i szacunek do Słowiańszczyzny.
Kiepski scenariusz to jeden problem, gwoździem do trumny są jeszcze kostiumy, scenografia i fatalna ekspozycja świata przedstawionego. To co było zaniedbane w pierwszym sezonie i w drugim pozostaje niedopracowane. Zacznę od ekspozycji świata - jak na świat fantasy przystało zarówno architektura, geografia, natura, to kluczowe elementy tego typu produkcji i to wiadomo od czasów Władcy Pierścieni, bo to właśnie Peter Jackson dał światu przykład jak produkcje fantasy robić. To powinien być świat konsekwentnie zaprojektowany, niestety ta kwestia jest kompletnie zlekceważona w Netflixowym Wiedźminie. Scenografie są kiczowate - czyste i plastikowe. Efekty specjalne robią swoją robotę, ale całościowo to wszystko wygląda tanio i bez przemyślenia. Dobra scenografia, oświetlenie to wszystko wpływa na odbiór, buduje klimat, podkreśla mroczny świat, kreuje różnorodność. W świecie Wiedźmina jest wiele królestw, ale pod tym kątem, nikt nie wpadł na pomysł, aby architektura się wyróżniała w zależności o lokalizacji, wszystko jest tandetne jakby z kiepskiego filmu kategorii C.
Elementem, który wzbudził u mnie palpitację serca, to charakteryzacja i kostiumy. Powiedzieć, że stworzone zostały bez wyobraźni, to nic nie powiedzieć! Pani Lucinda Wright wykreowała okropne, wtórne kostiumy jakby wyjęte ze szkolnego przedstawienia. Bohaterowie paradują w czyściutkich strojach - panie najczęściej w welurach i piórach, panowie w skórach i futrach. Ratują się jako tako kostiumy wiedźminów, ale to pewnie dlatego, że Henry Cavill doradzał w ich wyglądzie (czy można prosić o petycję, aby to Cavill został showrunnerem serii?!). Kontynent czyli świat Wiedźmina jest umieszczony w przypominającym Średniowiecze świecie, ale nawet w Średniowiecznej Europie, moda w poszczególnych państwach była zróżnicowana. Tego nie znajdziemy jednak w Wiedźminie - wszystkie kultury są wymieszane, żadna się niczym nie wyróżnia. Detale. A po co, kto na to zwraca uwagę? Do tego dochodzi okropna charakteryzacja, znów wtórna, gdyż niektórzy bohaterowie przypominali mi istniejące w popkulturze postacie - Filavandrel wygląda jak Legolas, który przejadł się lembasami; Kahir przypomina chińską wersję Matthew McCounagheya z Dark Tower; do tego Loki igrający ogniem; Drzewiec z Dwóch Wież, znalazło się także miejsce dla Ambasadora Saurona z Powrotu Króla i na koniec Ciri po botoksie z pasami startowymi nad oczami. Konsekwencja w wyglądzie aktorów, to nie tylko podstawa, ale i profesjonalne podejście do roli, niestety młoda aktorka Freya Allan nie wzięła sobie tego do serca, z resztą jej zaangażowanie jak i zdolności aktorskie pozostawiają wiele do życzenia. Obok Lauren Shmidt powinna stać w kolejce po wypowiedzenie.
Nie sprawia mi przyjemności pastwienie się nad Wiedźminem tym bardziej zdając sobie sprawę, że szkód nie da się już naprawić. Na ten moment jedynym plusem serii jest Henry Cavill wcielający się w Geralta. Aktor jest szczerze zaangażowany, wkłada całe swoje serce w tę produkcję. Doskonale zna swoją postać i tym bardziej jest mi szkoda jego pracy i wiary w serię, bo w takich okolicznościach ja sama chyba pogrzebałabym wszelką motywację. Słuchając wywiadów z aktorem można gołym okiem zauważyc z jaką pasją mówi o pracy na planie, jest bardzo oddany tej produkcji, jednocześnie sam musiał zmagać się z profanacją lub inaczej "wizją showrunnerki" jak to dyplomatycznie ujął, przyznał, że wielokrotnie zabiegał aby kwestie wypowiadane przez Geralta były zgodne z tym jak ta postać wygląda w książkach. W jednym z wywiadów promujących sezon drugi stwierdził, że trudno było mu odnaleźć Geralta z książek: Rzeczy, na które naciskałem, to niekoniecznie jedynie kwestia bardziej rozbudowanych dialogów. Chciałem, by na ekranie pojawił się Geralt bliższy swojej książkowej wersji. Bo jak wiadomo, Geralt w książkach jest filozofem-amatorem. Jest intelektualistą. Jest mądry i rozważny. Tak, czasami jest ponury, zrzędliwy i złośliwy. Ale dla mnie ważne jest, aby postać była trójwymiarowa. Jak mówiłem wcześniej, jest to trudne do zrobienia, ponieważ jest pewna wizja, pewien zestaw: fabuła i wątek. Więc chodziło o to, żebym próbował znaleźć w tym miejsce dla Geralta. Wszystkie moje żądania i prośby były zgodne z zasadą bycia wiernym materiałowi źródłowemu. Niestety, twórcy otwarcie przyznają, że chcą z Wiedźmina zrobić serię, która zadowoli mało wymagającego widza. Tomasz Bagiński przyznał: Widzę bardzo duże przyśpieszenie procesów, które opisywał Jacek Dukaj w książce "Po piśmie", gdzie odrywanie się od ciągów przyczynowo-skutkowych, odrywanie się od narracji liniowej, odrywanie się od narracji czysto książkowej. Jak się patrzy na to, kto ogląda seriale, to im młodsi widzowie, tym logika intrygi jest mniej istotna. Pytanie: A co jest ważniejsze? Czyste emocje. Goły miks emocjonalny, bo to są już ludzie wychowani na TikToku, na YouTube, którzy sobie skaczą z jednego filmiku na drugi. Takie ujęcie problemu przez producenta jest skandaliczne - to jawne przyznanie sie do winy zabicia ducha produkcji i całkowite lekceważenie fanów, którzy liczyli na solidną historię.
Niezależnie od tego, czy jestem wielką fanką serii książek czy liczyłam i kibicowałam jakości serii, nie będę dyplomatyczna, to zły serial, wręcz szkodliwy, gdzie nawet twórcy nie kryją braku szacunku do widzów i fanów. Fabularnie to co się zadziało jest nawet gorsze od ostatniego sezonu Gry o Tron, gdzie podobnie logika została solidnie poturbowana. Wiedźminowi nawet armia eliksirów nie pomoże, aby odratować resztki - jakościowo serial spisuję na straty. Aktorzy błądzący po planie, zero pomysłu na wizualny aspekt świata, do tego brak troski o detale. W kontekście budowania świata fantasy Władca Pierścieni, to baza o którą opieram swoje oczekiwania, ale to przede wszystkim skarbnica wiedzy jak historie fantasy przenosić na ekran. Na tym etapie niewiele można zmienić, serial jest byle jaki, twórcy nie mają aspiracji, aby stworzyć coś monumentalnego, do tego potrzeba spójności, ale przede wszystkim pomysłu i kreatywności. Co gorsza producenci dodają swoje trzy grosze jasno dając do zrozumienia, że serial nie jest dla widzów/fanów takich jak ja, którzy oczekują ambitnej, intrygującej fabuły, nie zaś takiej prostej hisoryjki dla młodych fanów TikToka. Dla Netflixa Wiedźmin ma zadowolić zjadacza hamburgera w USA o przeciętnej wyobraźni. Należy też sprostować ważną kwestię, to nie jest adaptacja książek Sapkowskiego, to seria w niewielkim stopniu inspirowana twórczością polskiego pisarza. Koniec kropka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz