Kiedy w jednej z ostatnich scen Łowcy Androidów z 1982 r., Roy Batty kończy swój żywot, wypowiadając najsławniejszy filmowy monolg, zaczyna od słów: widziałem rzeczy, którym wy ludzie, nie dalibyście wiary. Ten cytat utkwił w mojej pamięci i wzrusza mnie za każdym razem tak samo mocno. Jest to jedna z najbardziej poruszających scen w historii kina i siła talentu Rutgera Hauera jest tak autentyczna, że jestem w stanie uwierzyć, w tajemnicze piękno szturmowców w ogniu i skrzące promieniowanie. Nie raz też zastanwiałam się, jak te wszystkie kosmiczne rzeczy mogłyby wyglądać, żebyśmy my ludzie nie mogli dać im wiary? 22 października 2021 r. Denis Villeneuve pokazał światu wizualnie zapierające dech w piersiach dzieło, którego piękno mógłby doświadczyć Roy Batty. Reżyser m.in. Nowego Początku, Sicario oraz Łowcy Androidów 2049, stworzył Diunę na którą wielu czekało, choć wydawać by się mogło, że to historia niemożliwa do przeniesienia na duży ekran.
Bogate uniwersum Diuny pełne jest polityki, rywalizacji, mitologii, filozofii oraz symboliki. Historia stworzona przez Franka Herberta opowiada o dalekiej przyszłości, w roku 10191 (lata te są liczone od upadku ludzkości po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki), ród Artrydów na czele z księciem Leto I, otrzymuje w posiadanie cenną planetę Arrakis, zwaną Diuną, na której znajdują się największe złoża przyprawy o nazwie melanż. To nacenniejsza rzecz we wszechświecie, która pobudza świadomość i jest towarem stanowiącym podstawę handlu. Każdy więc chce rządzić Arrakis i trochę jak w "Grze o Tron" środkiem do celu jest eliminacja wrogich rodów. Tak w ogromnym skrócie można przedstawić oś fabuły, ujętej w pierwszej części filmu.
Nie chcę rozpisywać się na temat wyższości książki nad filmem, uważam takie przepychanki za pozbawione sensu, bo zawsze znajdzie się ktoś kto uzna, że mogło być lepiej, z większym rozmachem, z inną obsadą, że taki czy inny wątek powinien być bardziej wyeksponowany. Chcę skupić się przede wszystkim na bardzo przemyślanej formie całego filmu, bo gdy tak solidna historia trafia w ręce tak doskonałego wizjonera kina jakim jest Dennis Villenueve, to ja jestem spokojna, bo wiem, że jego filmowa interpretacja będzie wystarczająco intrygująca. Historia jest rozbudowana nie tylko pod względem wielowątkowości, jest też dodatkowo bardzo zatłoczna więc wiadomym było, że obsada będzie wzbudzać ogromne zainteresowanie, a casting jest pod tym względem fenomenalny. Film wypełniony jest pierwszoligowymi aktorami: Oscar Isaack, Javier Bardem, Rebecca Ferguson, Zendaya, Tomothee Chalamet, Jason Mamoa, Josh Brolin. Z taką obsadą dodatkową trudnością jest balans pomiędzy ekspozycją bohaterów a wykreowanym światem. Pod tym względem Diuna Villenueve może powodować niedosyt, przedstawienie poszczególnych bohaterów jest dość skąpe. W tej części wiele informacji o losach czy motywacjach postaci dowiadujemy się z opowieści innych bohaterów. Mam jednak wrażenie (nadzieję?), że ten zabieg był z góry przemyślany, jest to wprowadzenie i ten film bez kolejnych części będzie taką bezludną wyspą.
Świat Diuny to tradycyjnie dobro vs zło - szlachetny ród Artrydów chcący dialogu i współpracy z ludami Arrakis vs Harkonnenowie niczym orkowie pod wodzą Saurona niosący zniszczenie, pragnący wyzysku i władzy. Główny antagonista czyli Hrabia Harkonnen w interpretacji Stellana Skarsgarda to bardzo niepokojąca postać, pozbawiona skrupółów i moralności, to wręcz czyste zło. Każda scena z Hrabią była niezwykle gęsta i przerażająca. Widać, że Villenueve przedstawiając tę postać wyciągnął lekcję z porażki Lyncha. Hrabia mógł stać się karykaturą zła, twórcy skupili się więc na wyeksponowaniu jego motywacji i dlatego szukali inspiracji wśród klasyków kina. Dennis Villenueve w wielu swoich wcześniejszych filmach inspirował się Czasem Apokalipsy, w przypadku Hrabiego Harkonnena mamy bezpośrednie nawiązanie do postaci Kurtza z wielkiego dzieła Coppoli. Trudno nie odnieść wrażenia, że gra światła na twarz Skarsgarda czy jego niepełna prezentacja w początkowych scenach, to właśnie zabieg jaki zastosował Coppola w przedstawieniu Marlona Brando. I tak jak w Czasie Apokalipsy, Kurtz reprezentoował jakieś mityczne, pierwotne zło, tak oglądając Skarsgarda w roli Hrabiego towarzyszył mi ten sam niepokój jak właśnie przy Czasie Apokalipsy.
Po dobrej stronie mocy mamy arystokratyczny ród Artrydów, na czele z księciem Leto granym przez Oscara Isaaca, jego konkubiną lady Jessicą - bardzo charyzmatyczna Rebecca Ferguson oraz ich sprzymierzeńcami - oddanym i szlachetnym Duncanem Idaho (Jason Mamoa) i wiernym Gurney Halleckiem (Josh Brolin). Historia skupia się jednak na przyszłości rodu czyli księciu Paulu, w którego wciela się Timothee Chalamet i to właśnie on jest główną postacią Diuny. Od dziecka trenowany do roli przywódcy, całe życie spędził izolowany i chroniony przez bliskich, dostrzega trud przyszłej odpowiedzialność. Młody Paul jest trochę takim szekspirowskim bohaterem - bardzo szybko wciągnięty w wir przyszłych politycznych obowiązków, brzemię władzy z racji urodzenia już mu ciążą i zniechęcają, Paul przeczuwa, że nie jest gotowy do władzy. Świadomość przyszłości komplikuje jego relacje z bliskimi. Ta część pokazuje młodego Artrydę jeszcze jako chłopca, totalne przeciwieństwo Hrabiego - młodosć i zagubienie.
Atmosfera filmu jest powolna, ciężka i niepokojąca, można znać tę historię, ale jednak oglądając film nadal czuć niepewność. Villenueve osiągnął dzięki temu oryginalność i dlatego film jest tak perfekcyjny. Niestety nie jestem przekonana czy ta forma będzie odpowiednia w dalszym prezentowaniu tego świata, trzeba brać pod uwagę, że dziś filmy są prezentowane zupełnie inaczej - są szybkie, wprost, mało kto chce czytać między wierszami, wszystko ma być podane na tacy. Być może większość młodych widzów, uzna Diunę za film nudny mam jednak nadzieję, że wytwórnia Warner Brothers nie zdecyduje, że trzeba dopasować film pod oczekiwania młodego pokolenia, a konsekwentnie dokończy tę historię.
To co burzy odbiór filmu, to jego zakończenie. Z jednej strony, wynika to z chęci aby jak najdłużej pozostać w świecie Diuny, z drugiej z pewnego rodzaju niedopracowania. Końcowe sceny, to niestety najsłabsze ogniwo filmu, w pewnym momencie historia się uspokaja, nagle rytmika filmu się zmienia i... Kurtyna. Koniec, pojawiają się napisy końcowe. Na ten moment, bez kontynuacji, to drastycznie urwana historia i to na dodatek w najmniej odpowiednim momencie. Wierzę, że po tym gdy powstanie część druga, to będzie bardziej do zniesienia bo niestety brakuje Diunie kompletnego zakończenia, twórcy nie przemyśleli zbyt dobrze tej kwestii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz