piątek, 29 października 2021

Nowy Początek

Kiedy w jednej z ostatnich scen Łowcy Androidów z 1982 r., Roy Batty kończy swój żywot, wypowiadając najsławniejszy filmowy monolg, zaczyna od słów: widziałem rzeczy, którym wy ludzie, nie dalibyście wiary. Ten cytat utkwił w mojej pamięci i wzrusza mnie za każdym razem tak samo mocno. Jest to jedna z najbardziej poruszających scen w historii kina i siła talentu Rutgera Hauera jest tak autentyczna, że jestem w stanie uwierzyć, w tajemnicze piękno szturmowców w ogniu i skrzące promieniowanie. Nie raz też zastanwiałam się, jak te wszystkie kosmiczne rzeczy mogłyby wyglądać, żebyśmy my ludzie nie mogli dać im wiary? 22 października 2021 r. Denis Villeneuve pokazał światu wizualnie zapierające dech w piersiach dzieło, którego piękno mógłby doświadczyć Roy Batty. Reżyser m.in. Nowego Początku, Sicario oraz Łowcy Androidów 2049, stworzył Diunę na którą wielu czekało, choć wydawać by się mogło, że to historia niemożliwa do przeniesienia na duży ekran.

W 1965 roku wydana została powieść Diuna, pierwsza część cyklu Kroniki Diuny pióra Franka Herberta. Z miejsca odniosła wielki sukces komercyjny i szybko została doceniona przez krytyków, otrzymując najważniejsze prestiżowe nagrody dla powieści gatunku science-fiction - Nebula oraz Hugo. Monumentalna historia rodu Artrydów, to dziś nie tylko klasyk gatunku, wręcz pozycja obowiązkowa, tak samo doskonała jak Władca Pierścieni. Uwielbiana przez miliony powieść, nie jest jednak łatwym materiałem do przeniesienia na duży ekran. W latach 80. dwóch wybitnych śmiałków podjęło się próby opowiedzenia tej historii za pomocą języka filmu - Alejandro Jodorovsky oraz David Lynch. Ten pierwszy poległ w fazie post-produkcji, angażując Salvadora Dali, próbował stworzyć ekscentryczny świat i film trwający trzynaście godzin (sic!). Tylko Lynch otrzymał fundusze na zrealizowanie swojej wizji, film ostatecznie miał swoją premierę w 1984 r. Budżet produkcji to spore jak na tamte czasy 54 mln dolarów, w obsadzie pojawiło się kilka wielkich nazwisk m.in. Sting, Patrick Stewart czy Max von Sydov, jednak do dziś ta wersja uważana jest za film co najmniej kiepski w karierze reżysera. Fani powieści uważają, że Lynch kompletnie nie zrozumiał książek i uczynił z historii groteskę pozbawioną oryginalności. Po tej porażce, Hollywood długo nie miało w planach stworzenia nowej wersji Diuny. Dodając jeszcze większej mityczności dziełu, zaczęło się mówić o klątwie Diuny - oficjalnie uznano, że to powieść nie możliwa do zrealizowania jako film, tak też do dziś uważa Jodorovsky. Jak przekuć tak złożoną i skomplikowaną historię na język audio-wizualny? Jak fabularnie przekazać filozofię powieści, nie zanudzając widzów, którzy nigdy wcześniej nie zetknęli się z tą historią? To właśnie było największym wyzwaniem dla twórców, aby tę wielką historię opowiedzieć intrygująco i z głębią. 

Bogate uniwersum Diuny pełne jest polityki, rywalizacji, mitologii, filozofii oraz symboliki. Historia stworzona przez Franka Herberta opowiada o dalekiej przyszłości, w roku 10191 (lata te są liczone od upadku ludzkości po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki), ród Artrydów na czele z księciem Leto I, otrzymuje w posiadanie cenną planetę Arrakis, zwaną Diuną, na której znajdują się największe złoża przyprawy o nazwie melanż. To nacenniejsza rzecz we wszechświecie, która pobudza świadomość i jest towarem stanowiącym podstawę handlu. Każdy więc chce rządzić Arrakis i trochę jak w "Grze o Tron" środkiem do celu jest eliminacja wrogich rodów. Tak w ogromnym skrócie można przedstawić oś fabuły, ujętej w pierwszej części filmu.


Nie chcę rozpisywać się na temat wyższości książki nad filmem, uważam takie przepychanki za pozbawione sensu, bo zawsze znajdzie się ktoś kto uzna, że mogło być lepiej, z większym rozmachem, z inną obsadą, że taki czy inny wątek powinien być bardziej wyeksponowany. Chcę skupić się przede wszystkim na bardzo przemyślanej formie całego filmu, bo gdy tak solidna historia trafia w ręce tak doskonałego wizjonera kina jakim jest Dennis Villenueve, to ja jestem spokojna, bo wiem, że jego filmowa interpretacja będzie wystarczająco intrygująca. Historia jest rozbudowana nie tylko pod względem wielowątkowości, jest też dodatkowo bardzo zatłoczna więc wiadomym było, że obsada będzie wzbudzać ogromne zainteresowanie, a casting jest pod tym względem fenomenalny. Film wypełniony jest pierwszoligowymi aktorami: Oscar Isaack, Javier Bardem, Rebecca Ferguson, Zendaya, Tomothee Chalamet, Jason Mamoa, Josh Brolin. Z taką obsadą dodatkową trudnością jest balans pomiędzy ekspozycją bohaterów a wykreowanym światem. Pod tym względem Diuna Villenueve może powodować niedosyt, przedstawienie poszczególnych bohaterów jest dość skąpe. W tej części wiele informacji o losach czy motywacjach postaci dowiadujemy się z opowieści innych bohaterów. Mam jednak wrażenie (nadzieję?), że ten zabieg był z góry przemyślany, jest to wprowadzenie i ten film bez kolejnych części będzie taką bezludną wyspą.

Świat Diuny to tradycyjnie dobro vs zło - szlachetny ród Artrydów chcący dialogu i współpracy z ludami Arrakis vs Harkonnenowie niczym orkowie pod wodzą Saurona niosący zniszczenie, pragnący wyzysku i władzy. Główny antagonista czyli Hrabia Harkonnen w interpretacji Stellana Skarsgarda to bardzo niepokojąca postać, pozbawiona skrupółów i moralności, to wręcz czyste zło. Każda scena z Hrabią była niezwykle gęsta i przerażająca. Widać, że Villenueve przedstawiając tę postać wyciągnął lekcję z porażki Lyncha. Hrabia mógł stać się karykaturą zła, twórcy skupili się więc na wyeksponowaniu jego motywacji i dlatego szukali inspiracji wśród klasyków kina. Dennis Villenueve w wielu swoich wcześniejszych filmach inspirował się Czasem Apokalipsy, w przypadku Hrabiego Harkonnena mamy bezpośrednie nawiązanie do postaci Kurtza z wielkiego dzieła Coppoli. Trudno nie odnieść wrażenia, że gra światła na twarz Skarsgarda czy jego niepełna prezentacja w początkowych scenach, to właśnie zabieg jaki zastosował Coppola w przedstawieniu Marlona Brando. I tak jak w Czasie Apokalipsy, Kurtz reprezentoował jakieś mityczne, pierwotne zło, tak  oglądając Skarsgarda w roli Hrabiego towarzyszył mi ten sam niepokój jak właśnie przy Czasie Apokalipsy. 

Po dobrej stronie mocy mamy arystokratyczny ród Artrydów, na czele z księciem Leto granym przez Oscara Isaaca, jego konkubiną lady Jessicą - bardzo charyzmatyczna Rebecca Ferguson oraz ich sprzymierzeńcami - oddanym i szlachetnym Duncanem Idaho (Jason Mamoa) i wiernym Gurney Halleckiem (Josh Brolin). Historia skupia się jednak na przyszłości rodu czyli księciu Paulu, w którego wciela się Timothee Chalamet i to właśnie on jest główną postacią Diuny. Od dziecka trenowany do roli przywódcy, całe życie spędził izolowany i chroniony przez bliskich, dostrzega trud przyszłej odpowiedzialność. Młody Paul jest trochę takim szekspirowskim bohaterem - bardzo szybko wciągnięty w wir przyszłych politycznych obowiązków, brzemię władzy z racji urodzenia już mu ciążą i zniechęcają, Paul przeczuwa, że nie jest gotowy do władzy.  Świadomość przyszłości komplikuje jego relacje z bliskimi. Ta część pokazuje młodego Artrydę jeszcze jako chłopca, totalne przeciwieństwo Hrabiego - młodosć i zagubienie.


Najbardziej imponujące w powieści Herberta są intrygująco wykreowane zagrywki polityczne, rywalizacja i podstępy rodów inaczej wielka, kosmiczna polityka. W filmie Villenueve jest to przedstawione, podobnie jak dialogi bohaterów, dość minimalistycznie. Kolejne informacje są serwowane widowni organicznie i w dość uproszczony sposób, dlatego wiele wątków nie znalazło się w filmie, a niektóre postacie książkowe zostały skupione w jedną. W przeszłości twórcy stosowali narracje z offu, m.in tym wyróżnia się wersja Lyncha, ale w Diunie narracja z offu nie wchodzi w grę. To co doskonale sprawdziło się we Władcy Pierścieni, tutaj pogrzebałoby odbiór. 

Tak naprawdę cały film można podsumować jako ascetyczny w odbiorze obraz. Oprócz ascetycznych dialogów mamy do czynienia z bardzo minimalistyczną scenografią i kostiumami. Wszystko wydaje się uproszczone, ale jednak przedstawione jest z rozmachem. Przyszłość w filmach cechuje się w wyobraźni ludzi właśnie takim wyważonym minimalizmem, jakby ludzkość stała się bardziej praktyczna w działaniu, a mniej nastawiona na tworzenie. Scenografia Diuny oprócz chłodnych i pustych krajobrazów jest pełna geometrycznych kształtów. Wnętrza oraz przedziwne maszyny są bardzo proste. Zdjęcia, za którymi stoi Greig Fraser (widać w jego twórczości inspiracje najzdloniejszym operatorem pracującym w Hollywood czyli Rogerem Deakinsem), ilustrują przede wszystkim ogromną przestrzeń czy to kosmosu, czy to pustyni budując wrażenie jak mali i bezbronni jesteśmy w tak pustym otoczeniu. Obraz Diuny zbudowany jest własnie na zasadzie kontrastów - mamy sporo zdjęć szerokich, ale też mnóstwo zbliżeń i klaustrofobicznych wnętrz. 


Tempo i rytm jest bardzo powolne i skrupulatnie prowadzone, to film na którym można uczyć się jak budować rytm filmu. Sceny, dźwięk, muzyka to wszystko gra ze sobą i ma ważną rolę w przedstawianiu świata. Każdy element filmu jest kompletny i precyzyjny. Rytm Diuny jest wręcz metafizyczny. "Każde ujęcie musi przede wszystkim posiadać swój wewnętrzny rytm, powinno dodawać nową informację do opowiadanej historii albo stawiać kolejne dotyczące jej pytanie. Tak więc każde ujęcie musi o czymś opowiadać, w tym jest klucz do rytmu filmu" uważa reżyser Pedro Almodovar. Jeśli miałabym krótko podsumować, co jest najwspanialszym elementem nowej Diuny, to powiedziałabym, że precyzyjny rytm - współpraca dźwięku, montażu i muzyki. Muzyka jest czymś ponadczasowym, psychodelicznym echem kosmosu, który wraz z dźwiękiem przedziwnych maszych tworzy niezapomniany koncert.

Atmosfera filmu jest powolna, ciężka i niepokojąca, można znać tę historię, ale jednak oglądając film nadal czuć niepewność. Villenueve osiągnął dzięki temu oryginalność i dlatego film jest tak perfekcyjny. Niestety nie jestem przekonana czy ta forma będzie odpowiednia w dalszym prezentowaniu tego świata, trzeba brać pod uwagę, że dziś filmy są prezentowane zupełnie inaczej - są szybkie, wprost, mało kto chce czytać między wierszami, wszystko ma być podane na tacy. Być może większość młodych widzów, uzna Diunę za film nudny mam jednak nadzieję, że wytwórnia Warner Brothers nie zdecyduje, że trzeba dopasować film pod oczekiwania młodego pokolenia, a konsekwentnie dokończy tę historię. 

To co burzy odbiór filmu, to jego zakończenie. Z jednej strony, wynika to z chęci aby jak najdłużej pozostać w świecie Diuny, z drugiej z pewnego rodzaju niedopracowania. Końcowe sceny, to niestety najsłabsze ogniwo filmu, w pewnym momencie historia się uspokaja, nagle rytmika filmu się zmienia i... Kurtyna. Koniec, pojawiają się napisy końcowe. Na ten moment, bez kontynuacji, to drastycznie urwana historia i to na dodatek w najmniej odpowiednim momencie. Wierzę, że po tym gdy powstanie część druga, to będzie bardziej do zniesienia bo niestety brakuje Diunie kompletnego zakończenia, twórcy nie przemyśleli zbyt dobrze tej kwestii.



Przyglądam się procesowi powstania Diuny i zamiaru wielu twórców, którzy w przeszłości planowali przenieść tę historię na duży ekran i myślę, że polegli, bo chcieli aby ta historia była opowiedziana dosłownie - słowo po słowie jak w książce. Niestety język filmu nigdy nie skomponuje się z wizją literacką. Sukces tej Diuny to wizja Villenueve, konsekwetnie prowadzona historia, którą trzeba zobaczyć w kinie. To bardzo, bardzo udany film, wizualnie wręcz wybitny, a także inspirujący w swym minmaliźmie. Na pewno dodam tę produkcję do moich top 10 ulubionych filmów i aż do października 2023 roku, będę do Diuny wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz