Ostatni film Roberta Eggersa to opowieść o dwóch strażnikach latarni morskiej, którzy będąc w izolacji powoli popadają w obłęd albo jak woli reżyser: to film o tym, że nic dobrego nie wyjdzie z sytuacji, kiedy zamkniemy dwóch facetów w wielkim fallusie. Tyle z tego o czym jest fabuła filmu, ale jednocześnie "aż tyle", bo film ma drugie dno, drugą twarz, wręcz alter ego, fabuła jest pretekstem, aby stworzyć przypowieść o męskości nawiązując do... praktycznie wszystkich ważniejszych tekstów kultury, czyniąc to dzieło jednym z najciekawszych i najbardziej intrygujących filmów ostatniego roku. Od razu napiszę, że film bardzo, ale to bardzo mi się podoba - jego niejednoznaczność oraz symbolika napędza wyobraźnię pomagając wręcz rodzić się nowym szarym komórkom. To w moim odczuciu dzieło kompletne, które właściwie każdy zinterpretuje po swojemu, co czyni go jeszcze bardziej wyjątkowym, wręcz poetyckim.
Najciekawszym elementem filmu jest jego wspomniana już bogata symbolika, właściwie cały film jest wędrówką przez symbolizm, który pozostaje wolny do interpretacji. Myślę, że każdy zinterpretuje tę historię na swój sposób, w oparciu o własną wiedzę i wyobraźnię. Jednak jest kilka stałych/uniwersalnych składników w samym obrazie, to przede wszystkim wątek męskiej rywalizacji, motyw władzy - poddanie się jej i w końcu walka z narzuconym systemem, a także przedstawienie mityczności oraz przesądów jako próby zrozumienia bezwzględnej siły natury. Przedstawienie męskiej rywalizacji to nie tylko wzajemna niechęć Ephraima i Thomasa zauważalna już od pierwszych wspólnych scen, to narastanie agresji od jej biernego charakteru do otwartej walki, sprzeciw wobec autorytetowi bazującemu na zasadzie ojciec/syn, a także starości z młodością, to przede wszystkim walka dwóch różnych charakterów i męskiego toksycznego ego. Przez cały seans zastanawiałam się czy to opowieść o tym co żyje w męskiej podświadomości, aby chwilę później dopatrzeć się walki młodych o głos, szacunek i wolność, którzy poniewierani przez starszych, brutalnie konfrontują się z nieograniczoną władzą. Jednak to co najbardziej zauważalne w tej historii to brutalna męska natura, wręcz szalona i nieograniczona. Trudno powiedzieć czy obie postacie są prawdziwe, czy jest to sen, czy mierzenie się z poczuciem winy po dokonanym zabójstwie, czy choroba psychiczna. Z pewnością nie jest to tylko jedna z tych rzeczy, bo na końcu zrozumiałam że właściwie jest to absolutnie wszystko po trochu. Wszystkie te elementy są przedstawione poprzez nawiązania kulturowe i tak np. motyw pychy jest przedstawiony w ciekawości ujrzenia czym jest światło w latarni przez młodego Ephraima. Było to dla niego niedostępne, gdyż to Thomas narzucił młodemu człowiekowi swój ład zakazując mu zbliżania się na sam szczyt latarni, jest to więc rajski zakazany owoc, którego spróbowanie przyniosło ludzkości cierpienie, zaś w tym przypadku kara dosięgła Ephreina za nieposłuszeństwo wobec Boga/Thomasa. Jednocześnie kara ta jest dosłownym nawiązaniem do losu Prometeusza, sam czyn jednak oznaczą pychę i nieposłuszeństwo. Mitologia nie kończy się na Prometeuszu pojawia się także motyw Neptuna, czy syren obecnych w fantazjach erotycznych. Oprócz tego dochodzą nawiązania do obrazów z epoki symbolizmu szczególnie scena z oczami Willema Dafoea niczym latarni czyli motyw wszechwidzącego towarzysza uosabiającego władzę i przewagę, to bardzo poetycka scena. Oglądając "The Lighthouse" przychodziła mi na myśl inna historia o mierzeniu się z trudami męskiej natury, a dokładnie film "Ad Astra" również z 2019 r. Oba te filmy zupełnie inaczej nawiązują do mierzenia się z męską naturą. W "Ad Astra" (tutaj recenzja) mamy próbę zrozumienia pewnej części swojej natury, wędrówkę niemalże metafizyczną zaś w "The Lighthouse" obecne są same popędy i poddanie się męskiej naturze bez miary, to niemalże dosłowna prezentacja męskości z całym inwentarzem jej chaosu i trudności i dlatego uważam, że ten film powinny obejrzeć szczególnie kobiety!
Znajdując tyle nawiązań można stwierdzić "no dobra, wszystko to już było więc skąd ta oryginalność?" Uważam, że oryginalność bije z interpretacji tych wszystkich kulturowych nawiązań, są zebrane nie bez przyczyny. Układają się w logiczną całość, są językiem do przekazu najważniejszych treści - czyli ukrytych pragnień, męskiej dominacji, erotycznych fantazji, seksualnych frustracji, męskiego egoizmu, grzechów próżności i przede wszystkim pychy. Wizualnie również mamy dużo nawiązań do innych filmów. Czarno biała estetyka w stylu kina niemego sprawia wrażenie starego klasycznego filmu z ery lat.30. Trudno nie znaleźć tutaj nawiązań do klasyków filmowych "Ptaków" Hitchcocka, czy "Lśnienia" Stanleya Kubrika, bo o samotności i popadaniu w obłęd w odizolowanym miejscu żaden film tak dogłębnie jeszcze nie opowiadał. Cały psychologiczny aspekt budowany na podświadomości z motywami snu, to czysta symbolika Freuda i Junga. Zachwycają także kadry, zamknięte w dość nietypowym kwadratowym formacie zaś zdjęcia czarują swoją surowością, którą twórcy otrzymali dzięki czarno-białemu obrazowi, nakręconemu na taśmie 35mm, tym bardziej sprawiając wrażenie starego klasyka, z kolei psychodeliczny dźwięk wydawany przez latarnię powoduje gęsią skórkę oraz dyskomfort. Minimalistyczna i bardzo oszczędna, ale realistyczna scenografia potrafi przekonać, że akcja toczyła się pod koniec XIX stulecia, trudno nie dostrzec tutaj czegoś teatralnego. Jednak sam klimat i mroczna estetyka jest jakby wyjęta z opowiadań Edgara Allana Poe, albo obrazów belgijskiego malarza symbolizmu Jeana Delville. I oczywiście last but not least, wisienka na torcie doskonałość "The Lighthouse" skupia się przede wszystkim na grze aktorskiej - Dafoe oraz Pattinson są bezbłędni w swoich rolach. Szczególnie jestem pod wrażeniem roli Pattinsona, bo myślę, że jego postać była trudniejsza do odegrania. I choć nie ma tutaj postaci Dafoe'a bez postaci Pattinsona i na odwrót, to odnoszę wrażenie, że to Robert Pattinson kradnie całą uwagę i bardzo dobrze! To nie jest już dziwaczny wampirek ze "Zmierzchu", aktor przeszedł długą drogę, aby stać się docenianym artystą z krwi i kości. Jeśli jeszcze nie macie powodów aby ten film obejrzeć, to niech to będzie chociażby dla Roberta ;)
Nawiązania do klasyków filmowych plus bogata symbolika budzi we mnie ekscytację, bo na takich filmach trudno się nudzić. Oczy są szeroko otwarte, wyłapuję symbole i wiem, ze wrócę do tego filmu nie raz, bo pomimo tych odwołań czuć coś świeżego i niepowtarzalnego, a dzięki temu każdy zinterpretuje ten film po swojemu, w zależności co w danej chwili przeżywa i z czym w swoim życiu się zmaga. I właśnie to jest niezwykłe w kinie - obrazy dające do myślenia, które po obejrzeniu zmuszają do analizy, przez mnogość metafor i brak odpowiedzi. Część widzów będzie czerpać przyjemność z takiego seansu, gdzie każda scena ma drugie dno, dla niektórych będzie to film o niczym. Interpretacji będzie tyle ile widzów, bo jest to nieoczywisty obraz od początku do końca więc warto obejrzeć "The Lighthouse" i odczytać go po swojemu, to bardzo ciekawe i oczyszczające doświadczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz