W połowie listopada odwiedziłam po raz pierwszy Paryż, były to krótkie trzy dni, ale taki czas jest wystarczający, aby zobaczyć całkiem sporo. Mimo wszystko zaplanować taki krótki czas w mieście jakim jest Paryż, to spore wyzwanie, dlatego nie nastawiałam się na zwiedzanie całego miasta "od deski do deski", wciąż mam kilka pozycji, które bardzo chcę zobaczyć i już cieszę się na opcję ponownego degustowania się tym pięknym miastem. Stolicę Francji warto zwiedzać powoli, podziwiając architekturę, kolory, ulice, cieszyć się piękną pogodą, usiąść przed kafejką z kawą obserwując pięknych paryżan i wsłuchując się w melodyjny francuski. Taki Paryż inspirował i nadal inspiruje, to moja wizja, którą w sobie nosiłam i takie miasto właśnie chciałam zobaczyć. Być może to naiwny i stereotypowy obraz, ale warto mieć czasem jakieś swoje wyobrażenie i pozytywy związane z danym miejscem, to pomaga oduczyć się narzekania i skupiania na samych wadach, które oczywiście też są, jak wszędzie, ale i one dodają uroku i pozwalają spojrzeć na miasto z innej perspektywy. Jestem tylko turystką, gościem, który często patrzy przez różowe okulary. W tym wpisie pokażę Wam Paryż w jesiennych barwach, podziwiajcie.
Do Paryża przyjechałam z Londynu w poniedziałek rano, wybrałam dojazd pociągiem, żeby dodać jeszcze romantyzmu całej wyprawie, jednak prawda jest też taka, że za tą decyzją krył się czysty pragmatyzm. Męczą mnie strasznie lotniska - tłumy, długi czas oczekiwania, odprawa i szczegółowe sprawdzanie, często spóźnione loty, mam wrażenie, że marnujemy sporo czasu na lotniskach, a z pociągiem jest inaczej - czas odprawy znacznie krótszy, nie muszę być na dworcu ponad godzinę przed wyjazdem, szybkie sprawdzenie paszportów i punktualność. Wyszła mi więc taka niewinna praktyczna przygoda, żeby się nie stresować za bardzo. Pociąg miałam wcześnie rano, bo już o 7:55 z King's Cross, St. Pancrass. Dojazd do Paryża zajmuje nieco ponad trzy godziny, stacją końcową tej trasy jest dworzec Gare du Nord. Miasto przywitało mnie deszczową aurą, do mieszkania, który był naszym noclegiem miałam z tego dworca około 20 minut piechotą, albo 5 minut metrem - wybrałam spacer w deszczu. To milion razy lepsza opcja, pomimo tego, że zmokłam, to zawsze lepiej podziwiać już miasto na zewnątrz niż z podziemia. Druga sprawa, to urok Paryża gdy pada deszcz, jest naprawdę coś bajkowego w tym połączeniu - miasto odbija się w strugach deszczu, do tego jesienne kolory, bo drzewa już nabrały odcienia intensywnej żółci i brązu, gdzieniegdzie jeszcze przebijała się jasna zieleń, te mokre liście na drzewach, dodawały blasku. Pamiętacie Gila Pendera z "O Północy w Paryżu", w którego wcielał się Clive Owen? To on, gdy nadarzała się okazja, spacerował w deszczu, a ponieważ jest to mój ulubiony Allenowski bohater zamarzyłam sobie doświadczyć podobnego uczucia. Zmoknąć w Paryżu - błahostka, a tak cieszy. Jeszcze tego dnia spokojnie spacerowałam sobie po mieście, deszcz szybko ustał, pojawiło się słońce i prawie bezchmurne niebo - jak na zawołanie. Taka piękna pogoda towarzyszyła nam przez najbliższe dwa dni, bo właściwe zwiedzanie zaczęło się następnego dnia, gdy towarzyszka moich podróży - młodsza siostra Katarzyna ;) dołączyła do mnie wieczorem.
Tak prezentuje się nasza trasa z pierwszego dnia zwiedzania, przeszłyśmy około 8 km.
Po klasycznym słodkim francuskim śniadaniu oraz kawie miałyśmy wystarczająco energii na poranne zwiedzanie. Nasz nocleg znajdował się w drugiej strefie miasta, w samym centrum Paryża, do Notre Dame miałyśmy około 15 minut spacerkiem, bo to właśnie ta gotycka świątynia była pierwsza do zwiedzenia. Katedra jest otwarta od 8:00 do 18:45, wstęp bezpłatny, jedynie wejście do wieży to koszt 8 euro. Szacuje się, że rocznie odwiedza ją aż 12 milionów turystów, jest to jeden z najsławniejszych symboli stolicy Francji, zaraz po wieży Eiffela, nie dziwią więc rzesze turystów. Pod katedrą byłyśmy około 9 rano, plac przed świątynią był praktycznie pusty, jedynie grupka turystów z Dalekiego Wschodu robiła sobie zdjęcia. Od razu przypomniał nam się wypełniony po brzegi turystami Rzym, który odwiedziłyśmy w maju, poczułyśmy ulgę, że nie będzie "stłoczenia". Słów kilka o samej Katedrze, oczywiście tego obiektu przedstawiać nikomu nie trzeba, jest ona absolutnie wspaniała, żadne zdjęcie nie oddaje jej uroku, to trzeba zobaczyć na własne oczy. Katedra to tryumf francuskiego gotyku, mogłabym patrzeć na nią bez końca, każdy jej fragment jest przepiękny, każde wyrzeźbienie i kształt to prawdziwy cud architektoniczny. W środku "skromnie", bo jeśli porównać do bogactwa barokowych wnętrz, to gotyk pod tym względem jest bardziej przystępny, łatwiej jest się skupić, gdyż puste kamienne ściany dają więcej przestrzeni. Jednak bogactwo witraży i wielkość rozet zapiera dech w piersiach, być w tym architektonicznym majestacie, to wzruszające uczucie. Myślę, że to miejsce trzeba odwiedzić przynajmniej raz w życiu. Polecam też zajrzeć do małego ogrodu przy katedrze.
Z katedry przeszłyśmy na lewy brzeg Sekwany i tu będziemy zwiedzać resztę zaplanowanych miejsc. Kolejnym przystankiem był Panteon, ów obiekt będący grobowcem dla 73 Wielkich Ludzi, zasłużonych dla Francji został wybudowany w 1774 r., jako kościół ku czci patronki Francji św. Genowefy, przez króla Ludwika XV. Po rewolucji francuskiej zakazano odprawiania tam nabożeństw, desakralizacja obiektu nastąpiła w 1885 r. wówczas to usunięto chrześcijańską symbolikę. W podziemiach znajdują się grobowce m.in Marii Skłodowskiej-Curie oraz Piotra Curie, Jana Jakuba Rousseau i Victora Hugo. Godziny otwarcia Panteonu - 10:00-18:30, wejście jest płatne.
Niecałe pięć minut zajmuje nam dotarcie do Ogrodu Luksemburskiego. To jeden z najpiękniejszych parków w Paryżu, ponoć najładniej tam późną wiosną i latem, ale jesienią prezentuje się równie ciekawie, w ogóle parki jesienią są piękne. Ogród zajmuje przestrzeń aż dwudziestu trzech hektarów, został zaprojektowany w 1612 r. na życzenie królowej Marii Medycejskiej. Jest on ozdobiony około setką rzeźb, w tym repliką Statuy Wolności oraz pomnikiem ku czci Eugene Delacroix, do tego znajduje się tam wiele fontann z najpopularniejszą fontanną Medyceuszy zaprojektowaną w stylu włoskich grot przez Salomona de Brosse. Ogród jest częścią kompleksu pałacowego zaś Pałac od 1799 r. jest siedzibą Senatu, w jego wschodnim skrzydle mieści się muzeum.
Widok na Pałac Luksemburski z Ogrodów.
Przerwa na kawę i makaroniki u Pierre Herme przy Rue Bonaparte.
Głównym celem pierwszego dnia zwiedzania było Muzeum d'Orsay jednak zanim dotarłyśmy do muzeum po drodze zwiedziłyśmy dwa kościoły - St-Sulpice oraz opactwo Saint-Germain-des-Prés. W St-Sulpice znajduje się fresk Delacroix "Walka Jakuba z Aniołem", zaś opactwo St-Germain jest najstarszym kościołem w Paryżu, którego opatem w 1699 r. został Jan II Kazimierz Waza, po tym, gdy zrzekł się polskiej korony, po jego śmierci w opactwie pochowano jego serce. Niedaleko opactwa znajduje się sławna kawiarnia Cafe de Flore - miejsce spotkań francuskiej inteligencji, gościli tu m.in. Jean Paul Sartre oraz Simone de Beauvoir.
Saint-Germain-des-Prés opactwo benedyktyńskie, historia klasztoru sięga aż 543 r.
'Cafe de Flore' autorstwa Davida Zimmermana
Trochę chodzenia już było, a przed nami jeszcze zwiedzanie Muzeum d'Orsay. Muzeum zostało założone w 1986 roku, w budynku tym miała mieścić się stacja kolejowa, jednak od momentu wybudowania obiektu w 1900 r. jego przeznaczenie zmieniało się wielokrotnie, a o powołaniu muzeum sztuki współczesnej zadecydowano w latach 80. W zbiorach galerii zgromadzone są dzieła francuskiej sztuki z lat 1848-1918 czyli obrazy, rzeźby, meble, a także fotografie. Ekspozycje stałe zajmują aż trzy poziomy, na najniższym znajdują się dzieła powstałe od połowy, do późnych lat XIX wieku m.in. prace Delacroix, Vuillarda, Sisleya, Murice Denisa. Na środkowym poziomie znaleźć można dzieła z nurtu Art Nouveau, "Wrota Piekieł" Rodin, a także obrazy Gauguina, Henri de Toulouse-Lautreca, Pisarro i van Gogha. Na ostatnim, trzecim poziomie wystawione są dzieła impresjonistów m.in. Degas, Renoira, Monet, Cezanne oraz Maneta. Bilet do muzeum kosztuje 11 euro. Żeby zobaczyć większość dzieł trzeba w muzeum spędzić od trzech do czterech godzin, my spędziłyśmy tam nieco ponad trzy godziny. Muszę przyznać, że to muzeum należy do moich ulubionych w Paryżu, nie tylko budynek zachwyca, ale i zgromadzone dzieła robią wrażenie, miłośnicy impresjonizmu poczują się jak w raju. Mi takie obiekty bardzo się podobają, bo jestem wielką fanką dworców kolejowych, a muzeum, na dodatek muzeum impresjonistów w dawnym obiekcie kolejowym to dla mnie prawdziwy park rozrywki.
Eugenie Delacroix
Vincent van Gogh, Portret doktora Gacheta oraz Kościół w Auvers
Z muzeum d'Orsay udałyśmy się w kierunku wieży Eiffela, spacer tam zajął nam około 30 minut. Było późne popołudnie więc dobrze było podziwiać wieżę na tle zachodzącego słońca, muszę jednak wyznać, że trochę zawiodłam się tym symbolem Paryża. Z bliska nie powaliła mnie na kolana, teren dokoła samej wieży jest bardzo niechlujny, z obawy przed atakami terrorystycznymi postawiono wokół wieży płot zabezpieczający, który jedynie szpeci, do tego budki z fast foodami i nachalni sprzedawcy tandetnych pamiątek "Made in China", to okropność. Uważam, że władze miasta powinny bardziej zadbać o estetykę tego miejsca. Dodatkowo sama historia wieży Eiffela wzbudza we mnie mieszane uczucia, a szczególnie, to co symbolizuje, została wzniesiona z okazji obchodów stulecia Wielkiej Rewolucji Francuskiej, która w moim przekonaniu była zwykłym barbarzyństwem i jej przebieg stanowi niechlubny czas w całej historii Francji. Jest to jednak moje zdanie i zapewne wiele osób może się ze mną nie zgadzać. Odniosłam wrażenie, że im dalej od wieży tym lepiej, mam na myśli, to że wygląda ona zjawiskowo kiedy jest podświetlona i kiedy obserwuje się ją z innej perspektywy, dlatego udałyśmy się na most Pont de Bir Hakeim, z tego miejsca wieża wygląda na prawdę magicznie. I tak, nadal wzbudza ona we mnie mieszane uczucia, ale skłamałbym gdybym napisała, że jest kompletnie do niczego, bo nie jest. Warto podziwiać ją po zmroku, z różnych części miasta, to polecam każdemu z czystym sumieniem.
Po tak intensywnym dniu byłyśmy strasznie zmęczone, ale to takie dobre zmęczenie bez narzekania i zawodu. Muszę przyznać, że jesienna aura dodawała uroku miastu, pogoda była łaskawa więc mogłyśmy spokojnie spacerować podziwiając wszystko dookoła, całkiem szybko zaznajomiłyśmy się z okolicą. Byłam zaskoczona jak pięknie to miasto wygląda o każdej porze dnia. Ono nie jest przereklamowane, jest piękne tak prawdziwie. Być może macie inne doświadczenie z Paryżem piszcie w komentarzach co sądzicie o mieście świateł. Domyślam się, że w sezonie wiosennym i letnim jest bardziej tłoczne i wypełnione turystami dlatego już wiem, że zwiedzanie wielkich miast najlepsze jest jesienią.
Francuska jesień, jest jak wyjęta z dzieł impresjonistów.
P.S. Ciąg dalszy nastąpi, w następnym wpisie m.in. Luwr czyli upiorne muzeum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz