W Fortnum&Mason przy Piccadilly, całe piętro zostało udekorowane świątecznymi ozdobami.
Przyznam szczerze, że jestem wielką fanką świątecznych przygotowań. Lubię świąteczną atmosferę, te wszystkie ozdoby, prezenty, spotkania, lubię nawet coś upiec, ale bez przesady. Nie ma bata, żebym musiała szykować dwanaście potraw, umiar to zdrowie. Jednak listopad jeszcze się nie zaczął, a ja już mam przesyt. Wszystko zaczęło się gdy trzy tygodnie temu w jednym z muzealnych sklepów z pamiątkami, natrafiłam na świąteczne wystawy i nie, że raptem kilka ozdób wystawionych w kącie sklepu, ale udekorowany cały sklep, z gotowymi wystawami okiennymi. To cieszy oko, jest ładnie i uroczo, dlatego musiałam wejść do środka, tylko że tym razem bardziej mnie to zirytowało niż zainspirowało do zakupów. To był początek października, dla mnie bardzo za wcześnie. Postanowiłam unikać tego miejsca do czasu aż będę w świątecznym nastroju. Kilkanaście dni później jestem na Oxford Street, a tam co... ulica już wystrojona, lampki zawieszone i w niektórych sklepach witryny z motywami zimowymi i świątecznymi, a obok jeszcze Halloweenowe straszydła. Rozumiem, to akurat musi być gotowe na uroczystość zapalenia ulicznych lampek, bo to ważne wydarzenie w Londynie. To wielka impreza, równa sylwestrowym fajerwerkom na London Eye, skupiająca masę ludzi, to bardzo modne wydarzenie. A zapalenie lampek, tuż tuż, bo już 6 listopada (sic!). Właściwie powinnam się do tego wszystkiego przyzwyczaić, w końcu to mój trzeci sezon świąteczny w Londynie, ale w tym roku nie potrafię. Rozumiem, że przyszło mi żyć w kraju bogatym, wręcz przesyconym dobrobytem, gdzie liczą się zyski i sprzedaże więc bez żenady atakuje się konsumenta agresywną kampanią reklamową, byle nie robił zakupów u konkurenta. Patrząc pod tym kątem, tym bardziej powinnam się przyzwyczaić i machnąć ręką, tylko niestety coraz trudniej przejść obok tego bez refleksji i siłą rzeczy w końcu irytacja wzięła górę. To chyba jakieś zderzenie kulturowe, w końcu polskie tradycje różnią się bardzo od tradycji angielskich i amerykańskich, a niestety to właśnie amerykańskie zwyczaje wyznaczają trendy na całym Zachodzie i powoli w Polsce. Najsmutniejsze w tym całym szaleństwie jest to, że ten pośpiech został nam narzucony i ludzi tak łatwo na to nabrać. Choć może mało kto kupuje choinkowe dekoracje we wrześniu, to fakt, że są już wystawione tworzy jednoznaczną sugestię.
Przez dwa miesiące wydajemy pieniądze, robimy zakupy i kupujemy masę rzeczy, których nie potrzebujemy, a kiedy przychodzi dzień Bożego Narodzenia jesteśmy tak zmęczeni, że chcemy tylko odpocząć, a całą uroczystość zaliczyć jak najszybciej. Ot, druga strona medalu, bo gdzie konsumpcjonizm tam mało miejsca na wartości i duchowe bogactwo. Przygotowujemy się do Świąt, bez Świąt. W kulturze anglo-saskiej tradycją jest strojenie domów na początku grudnia - zazwyczaj około 6 grudnia we wszystkich domach stoją już choinki. W Polsce jest inaczej, bo cały grudzień to czas Adwentu i z religijnego punktu widzenia, powinniśmy skupić się na czymś innym. Niestety i w Polsce to się zmienia, coraz mniej ludzi w kościołach, to i mniejsze zrozumienie dla prawdziwego celu Świąt oraz bogatej tradycji. W wielkich polskich miastach zakupowy szał wkrótce dotknie wszystkich. Trzeba to zaakceptować, a jeśli nam się nie podoba, to nie ma tolerancji, musimy albo nie zwracać uwagi, albo siedzieć w domu aż nastrój nam się włączy. Tylko bez włączonego telewizora, bo kompletnie człowiek oszaleje.
Kupić coś i czekać na grudzień, czy od razu stroić dom?
Piszcie w komentarzach co wy o tym myślicie, czy też wam przeszkadza to wyprzedzenie i nalot reklam, czy może nastraja was to do Świąt? Można narzekać i się irytować.
Problem z konsumpcjonizmem polega na tym chyba, że ozdoby tracą rangę symbolu - jabłko na choince i świeczka, i te kartki wysłane do kogoś wraz z opłatkiem. Przedmioty tracą rangę symbolu, a stają się rekwizytem. Wszak te lampki, łancuszki mają swoje miejsce, gdzieś są przechowywane przez cały rok, by potem je wyjąć i radośnie umieścić na choince. A rekwizyt się wymienia, wyrzuca, gdy przestaje być potrzebny,gdy konsumpcja narzuci inny model ozdób.
OdpowiedzUsuńProblem z konsumpcjonizmem polega na tym chyba, że ozdoby tracą rangę symbolu - jabłko na choince i świeczka, i te kartki wysłane do kogoś wraz z opłatkiem. Przedmioty tracą rangę symbolu, a stają się rekwizytem. Wszak te lampki, łancuszki mają swoje miejsce, gdzieś są przechowywane przez cały rok, by potem je wyjąć i radośnie umieścić na choince. A rekwizyt się wymienia, wyrzuca, gdy przestaje być potrzebny,gdy konsumpcja narzuci inny model ozdób.
OdpowiedzUsuń