Jedną z wielu rzeczy, które robię regularnie jest odwiedzanie różnego rodzaju wystaw. Większość muzeów w Londynie jest bezpłatna więc wystawy stałe są mi już dobrze znane. Tak więc w pewnym momencie człowiekowi nie wystarcza oglądanie tego co powszechnie dostępne i zaczyna szukać czegoś nowego. Dla mnie idealne są wystawy tymczasowe albo gościnne lub podróżujące, jaką kto woli nazwę, bo fajnie tworzyć własną terminologię. W ostatnim czasie nie miałam za bardzo okazji aby chodzić na wystawy tymczasowe, dlatego mam kilka do nadrobienia, tak więc październik jest już zaplanowany po brzegi. Dziś jednak przybliżę wam ostatnią wystawę z najstarszego muzeum w Londynie - British Museum, w którym przez kilka miesięcy gościła wystawa prac wspaniałego Auguste Rodin zatytułowana "Rodin and the Art of Ancient Greece".
Auguste Rodin w swojej pracowni, którą nazywał "szpitalem Olimpijskim"
Jeśli pomyśleć o dziełach Rodin w aspekcie osiągnięć dla sztuki, to uznaje się go jako głównego reprezentanta rzeźby impresjonistycznej, której był przede wszystkim prekursorem poprzez stworzenie własnego stylu, bardzo surowego i realistycznego jak na tamte czasy. I tu pojawia się całkiem ciekawy aspekt bowiem, gdy artysta jest prekursorem jakiegoś nowego kierunku w sztuce, to zawsze wiąże się to z odrzuceniem tego co powstało do tej pory. Poprzez bunt wyraża się sprzeciw wobec mistrzom i artystom z przeszłości, chcąc tworzyć coś nowego, niepowtarzalnego, swojego w całości bez konieczności inspirowania z jakimś tam Michałem Aniołem czy Caravaggio. Ot taka idea progresu i zapewne liberałowie powiedzą, że konieczna i niezbędna, bo w końcu bez odcięcia się od przeszłości nie jesteśmy w stanie stworzyć nic interesującego. Nie ukrywajmy jest w tym szaleństwie metoda, ale .... swoją karierą Rodin udowadnia coś zupełnie przeciwnego, gdyż wszelkie inspiracje czerpał z antyku, która była miłością jego życia. Ani Camille Claudel ani Rose Beuret, kolejno kochanka i partnerka życiowa, odstawiamy obyczajówki na bok, bo prawdziwą miłością Rodin była sztuka starożytnych państw Grecji i Rzymu i pozostał temu wierny do końca życia.

'Myśliciel' z lewej ten obecny na wystawie, z prawej odlew umieszczony przed Museum Rodin w Paryżu.
Rodin był samoukiem, trzykrotnie próbował dostać się do słynnej Ecole des Beaux-Arts w Paryżu, która w tamtych czasach wyznaczała ówczesny ideał piękna oraz pomagała uzyskać akceptację na Salonach Paryża. Dodatkowo Akademia gwarantowała zamówienia była więc idealnym patronatem dla młodych artystów. Rodin nie załamał się odrzuceniem, uznał to nawet za dobry znak, gdyż już wtedy wykazywał dużą niezależność i pragnienie tworzenia we własnym stylu, który rozwijać się może jedynie poza sztywnym akademickim stylem. Zdawał sobie jednak sprawę, że brak jakiegokolwiek wsparcia będzie dużą barierą gdyż musiał tworzyć, a bez wsparcia miałby ogromne trudności, dlatego zatrudnił się jako rzemieślnik u Alberta Carrier-Belleuse'a, znanego rzeźbiarza okresu Drugiej Republiki. W wieku 24 lat stworzył swoją pierwszą rzeźbę - "Człowiek ze złamanym nosem", którą zgłosił na paryski salon, znów jednak spotkał się z odrzuceniem i niezrozumieniem ówczesnych mistrzów. W tej rzeźbie uwidocznił się jego styl, zmierzający do ujmowania realizmu i brzydoty fizycznej, co odbiegało od wyznaczonego przez Akademię kierunku tworzenia rzeźb.

Zestawienie inspiracji, czyli sztuka antyczna dwa tysiące lat później
Przełomowym wydarzeniem w karierze Rodin była podróż do Włoch. Tam mógł podziwiać dzieła prawdziwych mistrzów, zwłaszcza prace Michała Anioła, które jak sam podkreślał oduczyły go akademizmu. Zwiedzanie Rzymu zaowocowało początkiem fascynacji sztuką antyczną. Podczas oglądania dzieł w rzymskim Muzeum Narodowym został on przyłapany na dotykaniu rzeźby Wenus, zrobił to gdyż chciał poczuć jak została zrobiona, aby wyczuć jej kształt oraz każdą, najdrobniejszą nierówność. Wkrótce po powrocie z wyprawy zaczął odnosić sukcesy, jego dzieła powoli zyskiwały przychylność krytyków oraz Salonu, a w wieku 41 lat otrzymał pierwsze zamówienie. "Wrota Piekieł" miały być głównym wejściem do powstającego muzeum sztuki dekoracyjnej, realizował je całe życie i ostatecznie ich nie ukończył, zaś samo muzeum nigdy nie zostało wybudowane.
Po lewej - najsłynniejszy "Pocałunek", po prawej rzeźba Hellenistyczna z pracowni Rodin.
"Sztuka antyczna to moja młodość" tak stwierdził Rodin. Ze starożytności czerpał inspiracje, we właściwym dla siebie stylu. Jego pracownia była pewnego rodzaju "szpitalem" dla rzeźb starożytnych - odłamki nóg, rąk, głowy posągów, części dawniej będące całością, elementem sztuki użytkowej i sakralnej umieszczonej w świątyniach, łaźniach czy prywatnych domach teraz znalazły swoje miejsce w otoczeniu prac Rodin - "choć zniszczone, nie są martwe; są ruchome, a ja czynię je żywe układając w mojej głowie". Artysta był studentem sztuki antycznej przez całe swoje życie, wykazując przy tym swoją niezależność. Rodin nigdy nie studiował Starożytności całościowo, nie znał łaciny ani greki zaś antyczną literaturę znał z francuskich tłumaczeń. Nigdy też nie odwiedził Grecji, a Partenon widział jedynie w wersji z reprodukcji wystawionej w Muzeum Brytyjskim. Nie miał też wielkiej potrzeby wyprawy na Akropol. Mimo to nadal inspirował się tamtym okresem, szanował przeszłość i ten szacunek został uchwycony w wystawie na której znalazły się odlewy największych dzieł artysty: "Pocałunek", "Myśliciel", "Mieszczanie z Calais", "Idący Człowiek". Obok tych dzieł umieszczono zniszczone przez czas fragmenty rzeźb starożytnych, które były częścią wielkiej kolekcji antycznych zabytków, kolekcjonowanych przez Rodin. Ten kontekst pozwolił lepiej zrozumieć fascynację Rodin, dzięki temu wyobraziłam sobie jak mogła wyglądać pracownia tego Francuskiego Fidiasza i jak bardzo taki "nieład" mógł go stymulować do pracy. Miłość do antyku została utrwalona w jego dziełach, w pewnym sensie spajając ze sobą przeszłość ze współczesnością. Te inspiracje pomogły Rodin zilustrować prawdziwe życie, na którym tak mało skupiali się ówcześni artyści.

Jeden z odlewów "Mieszczan z Calais" przed brytyjskim parlamentem w Londynie
Mimo szukania inspiracji wśród dawnych mistrzów, głównym zainteresowaniem Rodin pozostał człowiek wraz z jego emocjami, dlatego w jego pracach tak często poruszana jest cielesna zmysłowość, realizm, brzydota oraz symbolizm tak charakterystyczny dla końca epoki. I właśnie ta świeżość, nowe spojrzenie na starożytną sztukę oraz niepowtarzalna forma, nadały rewolucyjności i przełomowości w dziełach Rodin wyznaczając nową estetykę w tworzeniu rzeźb i posągów.
Jeśli jesteście zaciekawieni i chcecie dowiedzieć się więcej o życiu tego artysty możecie obejrzeć francuski film z 2017 r. pod tytułem "Rodin" z Vincentem Lindonem w tytułowej roli. Oprócz filmu, w 2011 r. powstał także balet zatytułowany "Rodin" wyreżyserowany przez słynnego rosyjskiego choreografa Borisa Ejfmana, który co jakiś czas odwiedza Polskę z innymi swoimi baletami. Kilka lat miałam szczęście i udało mi się zobaczyć Ejfmanowskiego "Rodin" w poznańskim Teatrze Wielkim. Niestety ta forma nie przypadła do gustu krytykom, mnie jednak zafascynował zarówno balet jak i sam Rodin, bo tak rozpoczęła się moja, chyba obsesja jego twórczością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz